sobota, 31 grudnia 2011

Dziękuję

Melduję, że żyję, operacja się udała, kilka dni temu wyszłam ze szpitala. Trochę wymęczona, ale cieszę się, że żyję. Pani doktor wycięła raczysko, niestety trzeba było usunąć wszystkie węzły spod pachy, mus to mus. Guz zmniejszył się znacznie, warto było się pomęczyć z chemią i jej skutkami ubocznymi. Teraz rehabilitacja ręki - (ała) i czekanie na wynik histopatologiczny. Wtedy zapadną decyzje co do dalszego leczenia. W planach naświetlania i hormonoterapia. Ano, zobaczymy, teraz cieszę się z kilku tygodni bez wizyt w szpitalu (poza chodzeniem na ściąganie chłonki). Mogę zacząć oczyszczać organizm z odpadów po chemii, wraca smak, trochę zmniejszyła się wrażliwość na zapachy, inne dolegliwości też jakby mniej dokuczliwe. Trochę boli ręka, pacha i rana w piersi, ale wiadomo, pocięte, pozszywane, nie ma jeszcze alternatywnej drogi dla chłonki, to i będzie boleć. Nie ma co  narzekać, dolegliwości po kursach były gorsze. Opieka na oddziale rewelacyjna, cały personel bardzo miły, przejęty każdą pacjentką. Dostęp do psychologa, rehabilitanta, wolontariuszka z klubu Amazonek. Po różnych moich doświadczeniach szpitalnych, trudno było mi uwierzyć, że istnieją miejsca tak przyjazne ludziom. Święta spędziłam w szpitalu, a czułam się jak w pensjonacie.
Kochani, wszystkim zaglądającym na bloga, kibicującym mojej walce z raczyskiem dużo zdrowia w nadchodzącym roku i miłości bliskich. Dziękuję Wam za modlitwy i słowa otuchy jakie od Was otrzymałam, dzięki nim udało mi się przejść przez te ostatnie kilka miesięcy. Mam nadzieję, że będziecie nadal trzymać za mnie kciuki. Jeszcze trochę trudu przede mną.