niedziela, 18 września 2011

Jestem

Melduję, że wróciłam. Chemia tym razem odbyła się planowo, bez niespodzianek. Do domu dostałam mnóstwo leków na dolegliwości uboczne. Ponieważ wyniki przed drugim kursem były kiepskie, muszę wybrać więcej zastrzyków na odbudowę krwi, na szczęście jutro czeka mnie już ostatni. Efekty uboczne w postaci zaburzenia smaku i zapachu jakby mniejsze, jelita pracują w miarę normalnie, mdłości da się znieść. Jedynie sny mam nadal paskudne, poprzednio przez tydzień męczyły mnie błotnisto - ziemiste koszmary łącznie z uczuciem połykania brudnej gleby, tym razem prześladuje mnie widok zepsutego mięsa. Pojawia się w każdym śnie i ciągle muszę go zbierać w worki i wyrzucać. Coś niesamowitego, jak środki chemiczne mogą oddziaływać na mózg. Mam nadzieję, że koszmary skończą się jak poprzednim razem, jeszcze kilka dni i powinno być dobrze. Zmieniła się koncepcja lekarzy dotycząca chemii, liczba kursów wzrosła z czterech do sześciu, nie uśmiecha mi się to, ale faktycznie lepiej wybrać ich przed zabiegiem więcej, a w przypadku dobrych wyników pooperacyjnych już do niej nie wracać, tylko naświetlać. Nie ja jedna jestem w takiej sytuacji, damy razem radę. Następny termin wlewu wypada w imieniny moje i mojej szpitalnej współtowarzyszki, zamierzamy zrobić imprezę na cały oddział z sokiem z buraka w roli drinków.
Dosyć smęcenia. Teraz o czymś przyjemniejszym. Bardzo, bardzo dziękuję wszystkim za modlitwy i trzymanie kciuków. W ostatnim czasie dostałam kilka paczuszek, od Asi i Wojtka smaczne dżemy i soki - ostatni trzymam w zanadrzu na kolejny kurs, są przepyszne, do tego niesamowicie wesołą kartkę z żabką - nie mogę się na nią napatrzeć. Od Rozelli śliczne chusteczki, materiały i maciupkiego misia, który towarzyszył mi w szpitalu. Od Megi i Mariana książki i prześliczny, specjalnie dla mnie namalowany obrazek anioła. A od Joli bardzo śmierdzące i bardzo dobre sery, których mogłam jedynie troszkę skubnąć, Mąż miał za to używanie. Michasia przywiozła dla mnie śliczny czeski kubeczek z oryginalnym Krecikiem - pamięta jeszcze ktoś tę bajkę? W nim nawet lurowata szpitalna herbata smakowała jakoś lepiej. Bardzo, bardzo wszystkim dziękuję za tyle serca i pięknych darów. Jak tylko oczy wrócą do normalnego działania (trochę się paskudy przesuszyły i dokuczają) zrobię zdjęcia tych wszystkich śliczności.
Okazuje się, że moje krótkie nieobecności w domu spowodowały u Aty nagły przypływ miłości do pańci. Do tej pory nie była tak przymilastym psem, od kilku dni prawie włazi mi na kolana przy każdej okazji i podsuwa do głaskania - normalnie pluszak a nie pies. Po każdym spacerze z panem, wbiega prosto do pokoju sprawdzić czy na pewno jestem, dopiero po porcji pieszczot wraca na odpięcie szelek.

wtorek, 6 września 2011

Obijam się

Jak w tytule, obijam się ile wlezie. Od kilku dni funkcjonuję normalnie i zamiast robić coś konkretnego leniuchuję na całego. Zaraz po wyjściu ze szpitala myślałam, że efekty uboczne będą mi darowane. Srodze się rozczarowałam. Po kilku dniach miałam okazję "zaliczyć" całą ich paletę. Okazuje się, że jestem z tych, którym idzie w kierunku jelit - takich sensacji nie miałam nigdy i więcej mieć nie chcę. Była i zgaga gigant i uporczywa czkawka po każdym piciu, wszelkie dolegliwości jelitowe, koszmar. Ale grunt, że minęło i ten tydzień jest już spokojny. Zaczynam łysieć, włosy wyłażą sporymi pasmami (te w dolnych partiach ciała wylazły już prawie zupełnie, ale o tym ciiiii). Pewnie w przyszłym tygodniu po powrocie ze szpitala trzeba będzie odwiedzić fryzjera i ogolić łepetynę, bo leżące wszędzie kłęby włosów ani przyjemnie, ani ładnie nie wyglądają. Sztuczny skalp już czeka, chociaż chyba wolę chusteczki i tych zamierzam sobie sprawić ile dusza zapragnie, a co :)
Udało mi się zdobyć wiejską kurę, ugotowałam dużo rosołu, podzieliłam i zamroziłam, będzie w sam raz jak wrócę po kolejnej dawce świństwa. Nie mam siły szyć, zamówiłam jedynie trochę swetrowych dzianin, jakoś łatwiej teraz marznę i zachciało się cieplejszych ubrań, mimo że za oknem jeszcze sporo słońca.
Troszkę zaniedbałam nasze prosięta, nie brałam ich na ręce ze strachu żeby się nie potruli, bo mają zwyczaj lizania mnie po dłoniach, a przez ostatni czas wydzielałam z siebie takie masy świństwa, że hej. No i chłopaki - bobaki troszkę obrażeni, bo mało głaskani. Pies też troszkę mniej przytulany, za to przyzwyczaiła się do nas psica na tyle, że dziś przywiązana przez mojego Męża pod sklepem przegryzła linkę i pobiegła nas szukać. A mówiłam, żeby jej samej nie zostawiać, mówiłam. Na szczęście bardzo szybko ją znalazłam, przybiegła na wołanie szalonym galopem, szybko wróciła do domu i od razu ulokowała się na swoim posłaniu obdarzając nas spojrzeniem, które prawie mówiło - nie zamierzam się stąd nigdzie ruszać przez długi czas. Linka niestety do wyrzucenia, Mąż już wie że nie da się zostawić psa przed sklepem nawet na pięć minut.
W poniedziałek kolejna chemia, troszkę się denerwuję, bo nadal nie ma wyników receptorów, mam nadzieję, że do końca tygodnia nadejdą. A po powrocie koniecznie musimy pojechać do lasu na grzyby. Niekoniecznie je zbierać, wystarczy mi samo oglądanie, zwłaszcza takich ładnych jak ten.
Zamelduję się po powrocie ze szpitala, mam nadzieję, że wszytko przebiegnie według planu - ciśnienie trzyma się na dobrym poziomie, wyniki powinny być dobre, nie zamierzam leżeć dłużej niż to konieczne.
Bardzo wszystkim dziękuję za trzymanie kciuków i słowa otuchy, jak dobrze mieć Takich Dobrych Ludzi wokół siebie.