Nie jestem bohaterem, o nie. Ból potrafi tak sponiewierać, że myśli się tylko o tym, żeby choć chwilę nie bolało, nie o tym, że może da się wytrzymać bez proszków. O nie, boli, łykam i tak w kółko od kilku tygodni. Wiem, że bóle przerzutowe do kości i bóle martwicze są wyżej na liście intensywności od neuralgii, nie wyobrażam sobie ich siły, neuralgia prawie mnie pokonała. Ciągłe leżenie i czekanie aż mózg wreszcie się wysyci lekami przeciwpadaczkowymi, droga do łazienki pokonywana z płaczem, bo noga prawie eksploduje z bólu albo dla odmiany korzonki tak "siekną" że krzyczę z bólu, nie daję już rady. Nie chcę być bohaterem, chcę żeby to się skończyło. Niestety zaczynam rozumieć ludzi, którzy z bólu potrafią odebrać sobie życie, żeby przestało boleć można zrobić wiele. Dobrze, że jeszcze mam leki, które na kilka godzin łagodzą ból, pozwalają spać, chwile bez bólu są cudowne. Jak bardzo nie docenia się tego, że można obudzić się bez bólu, samodzielnie wstać, chodzić, póki się tego nie straci. Chcę wytrzymać, chcę wyzdrowieć, chcę, ale sił coraz mniej. Nienawidzę siebie za ciągły płacz, marudzenie, jęki, a mój kochany Mąż to wszystko znosi. Proszę, trochę mniej bólu i więcej czasu w pozycji pionowej. Tabletka zaczyna działać, jak dobrze.