Przyplątało się niechciane, niepożądane, paskudne. Jeszcze miesiąc temu go nie było, a teraz straszy i powoduje szybsze bicie serca. Najpierw nadzieja, że pewnie mam to samo co reszta kobiet w rodzinie, czyli łagodną zmianę, potem niedowierzanie, że diagnoza może być jednak inna. Na koniec obuchem w głowę - rak piersi. Był płacz, strach, nagła niemoc. Dzięki Dobrym Ludziom już jest lepiej, ustawiam się do pionu. Nie ja pierwsza i niestety nie ostatnia muszę się z tym zmierzyć. Na szczęście trafiłam na wspaniałe lekarki, jedna przyśpieszyła proces diagnozowania, druga znalazła szybki wolny termin chemii i odpowiedziała na milion głupich pytań. Za dziesięć dni pierwszy kurs, potem drugi, trzeci i może czwarty. Mają skurczyć paskuda do rozmiarów operacyjnych, tak żeby możliwa była operacja oszczędzająca pierś. Na początku chciałam wiedzieć jak najwięcej o nim, o leczeniu. Po przeczytaniu kilku stron, wpadłam w panikę i miałam chwilę kiedy pomyślałam, że nigdzie nie idę, schowam się pod łóżkiem i będę czekała na koniec świata. Przestałam czytać, staram się uspokoić, chodzę na długie spacery z Mężem, chyba bardziej wystraszonym ode mnie, robię porządki w mieszkaniu, wreszcie bez zbędnych sentymentów wyrzucam niepotrzebne, zachomikowane rupiecie. I szyję mocno kolorowe torby na przybory szpitalne, zamówiłam śliczne bawełenki na chusteczki, peruki chyba nie chcę. Włosy mam z natury nie najmocniejsze, reagują na stres wypadaniem, nie mam złudzeń, że ominie mnie ich wypadnięcie. Trudno, odrosną nowe, to akurat mały problem. Wszyscy powtarzają - myśl pozytywnie. Staram się, bardzo się staram.